Telewizja nie sprawdza się w internecie

- Materiały reżyserowane, pozbawione spontaniczności mogą się sprzedać, ale będą coraz bardziej podobne do telewizji. A telewizja się w internecie nie sprawdza. Liczy się pasja, czyli to, co płynie naprawdę z nas. – mówi Łukasz Jakóbiak twórca programu 20m Łukasza.

Telewizja nie sprawdza się w internecie

Czym powinien kierować się człowiek, który chce zaistnieć na YouTube?

Sercem. Jeśli filmy są od początku do końca reżyserowane i kierowane tak, aby osiągnęły sukces, zapewne sukcesu nie będzie. Oczywiście nie jest to żelazna reguła. Materiały reżyserowane, pozbawione spontaniczności mogą się sprzedać, ale będą coraz bardziej podobne do telewizji. A telewizja się w internecie nie sprawdza. Liczy się pasja, czyli to, co płynie naprawdę z nas. Ja na przykład uwielbiam rozmawiać i to właśnie robię na swoim kanale YouTube. I widać, że to coś wyjątkowego. Nie chodzi o pomysł, wywiady to nic nowego. Forma też nie powala, bo nagrywam w kawalerce. Chodzi o jakość tych rozmów. To naprawdę płynie prosto z serca.

Popularność kanałów na YouTube zakładanych z pasji często się rodzi przypadkowo. Na przykład AdBuster - on po prostu zauważył, że pani w reklamie sypie proszek do szufladki na płyn do płukania, następnie obśmiał to w filmiku i wrzucił do internetu. I zadziałało. On nie siedział i nie myślał godzinami „co ja zrobię, by zabłysnąć...“

Jaka jest w tym rola szczęścia?

Ogromna. Wiadomo, że nie wszystkie projekty w życiu się udają. Ale nieudane próby pozwalają się czegoś nauczyć. Ja kilka lat pracowałem, by się wybić i wiele razy mi się nie udało. Wyciągałem z tego wnioski, aż w końcu znalazłem właściwą formułę, która zadziałała.

Co najmocniej kształtuje twórcę na YouTube?

Tak naprawdę dojrzewanie. Dwa lata temu po przeczytaniu komentarzy na swój temat byłem ledwo żywy ze stresu i potrafiłem kilka dni nie spać. Teraz się z tego śmieję. Oczywiście są tematy i zwroty, które mogą mnie dotknąć. Ale czytanie tych komentarzy powoduje, że człowiek dojrzewa i nabiera dystansu. W ten sposób komentarze internautów bez wątpienia kształtują.

W miarę zdobywania popularności pojawia się coraz więcej publikacji w poważniejszych mediach. W moim wypadku przełomem był materiał Maćka Budzicha na Mediafun, gdzie wytknął mi, że nie mam miniaturek, nie zachęcam do oglądania kolejnych odcinków oraz wskazał kilka podobnych spraw, których w moich filmach brakowało. Ja nawet nie wiedziałem, jak to się robi, dlatego na podstawie jego tekstu zrobiłem sobie listę. Przy każdym odcinku odznaczałem kolejną rzecz, jaka była do zrobienia. To był dla mnie poradnik, wiele się nauczyłem.

Jak ważna była rola promocji? Nadal w to inwestujesz?

W tej chwili to już się samo napędza. Ale ja tak naprawdę nigdy nie inwestowałem w promocję. Korzystam z tego, że jest wiele przedruków z mojego programu, dzięki czemu mogłem zaistnieć. Ale ja mam dużo łatwiej, bo co tydzień jest u mnie nowy gość, który ma własnych fanów, własnego Facebooka i tam promuje naszą rozmowę.

Czy hejterzy to poważny problem?

Nie przeceniałbym ich roli. Według mnie hejter to po prostu człowiek, który ma niewielką wiedzę na dany temat, ale bardzo chce się wypowiedzieć. Kto może się wypowiadać na mój temat, jeśli nie osoby mi bliskie? Ktoś, kto widzi mnie przez klika minut na ekranie komputera? On nic nie wie, może mieć najwyżej bardzo płytkie, pobieżne informacje. Dlatego hejterami nie należy się przejmować.

Z jakiej technologii korzystasz?

Mam trzy telefony komórkowe Sony Xperia Z2 rozstawione w kilku miejscach. Kręcę przy świetle dziennym, którego siłę reguluję żaluzjami. Mam mikroporty, które kiedyś wypożyczałem, a teraz już mam własne. Oprócz mnie i gościa na planie jest jeszcze Tomek, który obsługuje sprzęt i robi zdjęcia. To nie jest kosmiczna technologia.

Jak wygląda przygotowanie do takich spotkań?

Robię research. Zastanawiam się, kogo chcę zaprosić, następnie zastanawiam się co mam w głowie na temat tej osoby i potem zbieram materiały. Przede wszystkim czytam wywiady z gościem, zdecydowanie wolę słowo pisane niż nagrania. Może jeden wywiad oglądam, by zobaczyć, jak ten człowiek się zachowuje.

Ale rozmowa płynie. Pozwalam jej płynąć. Staram się zachować luz, by nie wpasowywać gościa w ramy. Dlatego nie oglądam wywiadów telewizyjnych, a już nigdy nie oglądam programu Kuby Wojewódzkiego. Raz obejrzałem i mi to zburzyło koncepcję rozmowy.

W jakim stopniu twój program to twoja osobowość, a w jakim osobowość gościa?

Kiedyś pewien hejter napisał, że gdyby nie gość, to rozmowa byłaby nudna. Nie zgadzam się z tym, uważam, że moje wypowiedzi też wnoszą sporą wartość. Lubię się czasem wygłupić. Gość jest bardzo ważny, ale to ja steruję rozmową. Oczywiście daję dużo swobody, nie naciskam, jak ktoś chce o czymś powiedzieć, pozwalam, a gdy jakiś temat woli ominąć, nie naciskam.

Co oferujesz marce?

Przede wszystkim zasięg i wizerunek. To bardzo ważna rzecz. Ja o swój wizerunek dbam. Mam też większy zasięg niż wielu celebrytów. Mam swój Instagram, Facebook, YouTube oraz ładunek emocjonalny, naturalność, której nie ma w telewizji.

Czy byłbyś skłonny pomóc się wybić młodym twórcom i markom?

Już to nawet zrobiłem. Pół roku temu napisali do mnie ludzie z zespołu The Dumplings. Mieli wówczas kilka utworów na SoundCloud i około 200 lajków na Facebooku. Chcieli, żebym przesłuchał ich muzykę i się wypowiedział, więc zaprosiłem ich do programu.

Wcześniej nie grali koncertów, nie istnieli w mediach. Teraz lajków mają ponad 35 tysięcy, wydaną płytę i podpisany kontrakt z Pomatonem. Tydzień po emisji odcinka skontaktowały się z nimi wszystkie wytwórnie i zaczęli dawać koncerty. Wtedy dali 40 koncertów, na ten rok mają zaplanowane 60, zagrają także na Open’erze i na Offie. Grali w Wielkiej Brytanii, Niemczech i w Pradze.

Zespół został nazwany największym niekomercyjnym odkryciem zeszłego roku, co jest dla mnie dużym wyróżnieniem. Ale ja im tylko uchyliłem drzwi, pokazałem ich twórczość szerzej. Ale gdyby nie mieli talentu, nie udałoby się.

Inny przykład: niedawno był odcinek z Radosławem Szymaniakiem, malarzem. Temat dla mediów bardzo trudny, w zasadzie nie do sprzedania. Chłopak niesamowicie maluje, a wcześniej sprzedał tylko jeden obraz. Przez cały odcinek miałem jego obraz w tle, na ścianie kawalerki i ludzie pytali, co to za cudo. Obraz zresztą został u mnie.

Po odcinku zgłosił się do niego dom aukcyjny, który wystawił sześć jego obrazów po 3 tysiące sztuka. Odezwał się też mecenas, który zainwestował w niego 12 tysięcy euro.

A jest jakaś marka, której odmówisz?

Zdarzają się propozycje, które zupełnie do mnie nie pasują. Chcieli ze mną na przykład współpracować producenci dżemów i serów. To bardzo miłe, że cenią mnie, ale ja nawet nie wiem, jak miałbym lansować te produkty. To do mnie nie pasuje. Ważna jest autentyczność.